No
witam, witam wszystkich :) nic tak nie motywuje i nie przynosi weny
jak wiszące nad głową widmo sesji xD (2 tygodnie, ratunku ;_:)
Anyway, enjoy! :D
Oślepił
ich blask wielkich ognisk ustawionych dookoła Areny. Ludzie
krzyczeli i wiwatowali na widok Jeźdźców. Na widowni można było
dostrzec również wiele smoków, które, tak jak ich właściciele
mieli swoje miejsca na trybunach i z takim samym zaciekawieniem
przyglądały się pokazowi. Drużyna z Berk zrobiła największe
wrażenie na wszystkich, wliczając w to dwór królewski, który
zajmował niemalże ćwierć widowni. W dole ustawiono wielki taras,
na którym smoki mogły wylądować i pokłonić się królowi. Stało
tam kilku ludzi, w tym młoda dziewczyna, ubrana w kosztowne szaty,
ze złotą koroną na głowie. Trzymała nożyce w ręku i przecinała
wstęgę, otwierając Igrzyska. Obok asystowała jej Inge ze szczerym
uśmiechem na twarzy i Persea, dumna jak paw. Smoki po kolei lądowały
na tarasie, formując szereg. Z jeźdźcami na grzbiecie przypominali
bardziej wojowników idących na wojnę niż zawodników Igrzysk. Wstęga
opadła, przecięta na pół. Młoda dziewczyna zakrzyknęła
donośnie
-
Sto pięćdziesiąte Wielkie Smocze Igrzyska uważam za otwarte! -
uniosła ręce w górę i wzniosła oczy do góry. Wiwaty i okrzyki
na widowni wzmogły się jeszcze bardziej.
Czkawka
zerkał dyskretnie co chwilę na swoją żonę, czy nic się jej nie
dzieje. Była już w czwartym miesiącu ciąży, miewała wymioty,
uderzenia gorąca, zawroty głowy. Jednak w tej chwili na jej twarzy
malowało się tylko szczęście i duma, że może reprezentować
Berk. Uśmiechała się promiennie i machała do ludzi na Arenie.
Smoki
uniosły łby wystrzeliwując w powietrze plazmatyczne pociski. Niebo
rozbłysło migotliwymi światłami, huk wystrzałów niósł się
długo i daleko. Czkawka zastanawiał się, czy aby nie było tego
słychać aż na Berk.
Po
uroczystym otwarciu Igrzysk odbył się wystawny bal. Zaproszeni byli
wszyscy uczestnicy Igrzysk, organizatorzy i wiele świetnych gości,
głównie arystokracja i poważane osoby. Inge tańczyła z innymi
dziewczętami zabawiając gości. Tańczyła również dziewczyna
przecinająca wstęgę. Jak się potem okazało była to najstarsza
córka króla – księżniczka Helena. Piękna, piekielnie
inteligentna i silna jak mało kto, jak skomentował jej osobę
Verkel w rozmowie z Czkawką. Znali się z czasów dzieciństwa,
kiedy to Helena uczęszczała razem z nim na lekcje szermierki.
Sączysmark siedział przy stole z kielichem wina w ręce
przyglądając się przez całą ucztę Inge i wodząc za nią
wzrokiem. Szpadka i Mieczyk, podpici i rozweseleni, opowiadali
zebranym wokół nich słuchaczom swoje przygody. Większość była
zmyślona na poczekaniu, jednak bliźniacy tak umiejętnie
opowiadali, że ludzie dookoła wierzyli im co do słowa.
Król
powstał niosąc wielki, złoty kielich w dłoni. Korona zdobiąca
jego skronie zamigotała kiedy przemówił donośnym, niskim głosem
pełnym powagi i szlachetności.
- Drodzy
zebrani, czcigodni goście, umiłowane Smoki... - rozpoczął,
zwracając na siebie całą uwagę – Kolejne Igrzyska rozpoczęte,
kolejne dwa tygodnie spędzone na zabawie i współzawodnictwie.
Wspaniałe Wielkie Igrzyska przynoszące chlubę mojemu ludowi i
wszystkim uczestnikom. Chciałbym uroczyście powitać wszystkich
zebranych w tej sali, pozdrowić was i pogratulować udziału.
Przynosicie dumę swoim krajom już samym uczestnictwem w tych
prestiżowych zawodach. Oby wasi bogowie czuwali nad wami w trakcie
zmagań i rozgrywek, niech wielka Macierz Bogów wam błogosławi
zsyłając siłę i męstwo w tych ważnych dla nas dniach –
uniósł kielich wyżej – Niech zwyciężą najlepsi! Za
Zwycięzców!
- Za
Zwycięzców! - odpowiedziała chórem cała sala biesiadników.
- W
tym roku – kontynuował król – Mamy zaszczyt gościć po raz
pierwszy w historii Igrzysk wspaniałych gości z wyspy Berk
położonej na dalekiej północy wraz z ich wodzem na czele –
król skinął w stronę Czkawki stojącego pod rękę z Astrid –
Mam nadzieję, że doświadczyliście ciepłego przyjęcia i gościny
z naszej strony – Czkawka ukłonił się przed majestatem króla –
Jeżeli mógłbym – dodał król naprędce – Prosiłbym was
teraz do mojego stołu w sprawie traktatu handlowego – król
wyciągnął rękę w stronę Czkawki, który próbował zachować
poważną minę, jednak w głębi duszy chciał skakać ze
szczęścia. Verkel miał rację, handel z południem miał już w
kieszeni.
***
Do
portu zawitał statek pod czarną banderą. Jego kapitanowi spieszno
było na ląd. Przeczesał swe ciemne włosy palcami wypuszczając
głośno powietrze z ust. Nie lubił Południa, czuł się tu
zagrożony. Nocna straż miasta patrolowała port, więc nie było
jakiegokolwiek sensu, by wynosić dziś ze statku zagrabione łupy:
złoto, kamienie szlachetne, smocze skóry i łuski. Skarb nie był
pełny, zabrakło najważniejszego przedmiotu, jednej smoczej głowy,
której nie był w stanie zdobyć.
Eyck
był zdesperowany. Wstrząsały nim dreszcze, zimny pot wystąpił na
skórę. Co powie swojemu najemcy? Głowa Persei była najważniejszym
zleceniem. Ten smok musi zginąć, jest ogromnym zagrożeniem dla
pozostałych smoczych gatunków i dla ludzi, w ogóle nie powinna
była się wykluć. A jego głupia siostrzyczka wytresowała ją i
zdobyła jej lojalność. I to dzięki swej smoczycy może bez
problemu skupiać energię i rozsadzać głowy ludziom. Kto wie, do
czego jest jeszcze zdolna? Do czego obie są zdolne?
- Zaprzepaściłem
moje więzy rodzinne, by chronić siostrę – mamrotał do siebie
pod nosem – Zaprzepaściłem całą swoją przyszłość, by ta
jedna głupia dziewczyna była bezpieczna... Mój smok zginął dla
niej... I teraz ona tak mi się odpłaca, hodując i trzymając w
NASZYM domu tę bestię nieokiełznaną, narażając cały nasz
kraj na zagładę. Strażniczka się przebudziła, Smocze Ziele
pływa teraz w krwi matki Czkawki, chroniąc ją od klątwy
Oszołomostracha, Persea i Inge rosną w siłę, a te głupie
dzieciaki z Berk bawią się w zawody i handel – pokręcił głową
trąc skronie – Tak jak przepowiedziała Strażniczka Smoczego
Ziela, nadejdzie wojna. Wojna, która zniszczy cały kontynent i
wszystkie smoki. – łzy naszły mu do oczu – Nie będę w stanie
ich ocalić...
- Panie
– Eycka zawołał jeden z piratów – Przybył posłaniec króla,
wpuścić na pokład?
- Wpuść
– Odkrzyknął Eyck bez oznaki strachu – Król będzie
zawiedziony, ale, może to i lepiej. Inge jest na miejscu, można
nią teraz łatwiej manipulować – dodał sam do siebie. -
Pazyfeuszu, jak miło cie widzieć, proszę wejdź i rozgość się,
wina? - zasypał posłańca królewskiego gradem pytań,
zmniejszając jego czujność.
***
Wracali
do domu Inge i Verkela na piechotę. Wieczór był przyjemnie ciepły,
wiał lekki, ożywczy wiaterek. Smoki brykały przed swoimi
jeźdźcami, bawiąc się w ganianie za ogonami. Szpadka i Mieczyk
nadal trzymali w rękach butelki z winem śpiewając sprośne melodie
i rozśmieszając swoim zachowaniem grupę jeźdźców.
Inge
trzymała się nieco z tyłu grupy obserwując ich i rozmyślając.
Jej myśli krążyły zwłaszcza wokół osoby Sączysmarka, który,
tak jak ona, szedł nieco w zamyśleniu. Ostatnio nie był sobą,
zauważyła, że coś go gryzie. Przeczuwała o co chodzi i myśl o
tym powodowała, ze robiło jej się ciepło na sercu. Kiedy byli
jeszcze na Berk niemalże codziennie przynosił jej świeże kwiaty,
zagadywał ją, flirtował na swój, uroczy skądinąd, sposób.
Jednakże, od kiedy przypłynęli na południe, kontakt między nimi
urwał się, jakby Sączysmark wstydził się jej. Uwielbiała jego
obecność, poczucie humoru i brakowało jej tego. Skrycie pragnęła
urwać się gdzieś na chwilę razem z nim i wyznać mu wszystkie swe
uczucia, lecz na sama myśl o tym czerwieniła się ze wstydu.
Pozostało jej czekać, aż Smark zrobi pierwszy krok, ale
jednocześnie bała się, że jest on tak samo onieśmielony jak ona.
Z drugiej strony wiedziała że wiele dziewcząt zalotnie spogląda
na jeźdźca z północy. Był taki „inny” w porównaniu do
miejscowych. Szerokie barki i ramiona, umięśniony, regularnie dbał
o higienę siebie i swojego smoka korzystając z łaźń, saun i
kąpielisk, miał też niesamowicie błękitne oczy i zniewalający
uśmiech. Inge nie rozumiała, dlaczego podróżni bardowie
wychwalają przymioty Czkawki zamiast Sączysmarka...
Idąc
tak w zamyśleniu, zwolniła odrobinę krok, mając nadzieję że
smark zauważy to i przyłączy się do niej. Pójdą na spacer,
porozmawiają...
- Inge?
- chłopak zagadał do niej – Chciałbym...
- Nie
pozwoliła mu dokończyć zdania. Chwyciła go mocno pod ramię i
szarpneła w stronę bocznej alejki prowadzącej go oliwnego gaju.
Gaj ten – kilka drzewek oliwnych, ławeczka i połamane białe
kolumy – był dawną świątynią i jednym z ulubionych miejsc
spotkań w okolicy. Teraz jednak było tu pusto, gdyż większość
nadal ucztowała na balu wraz z królem, lub spali w domach,
wypoczywając i przygotowując się do jutrzejszego dnia. Sączysmark
odchrząknął trochę zmieszany.
- Pewnie
będą nas szukać...
- Nie
będą – odparła szybko Inge
- Skąd
wiesz?
- Przeczucie
– uśmiechnęła się promiennie, odrzucając rude loki na plecy.
Nie bardzo wiedziała jednak o czym rozmawiać z Sączysmarkiem.
Odwróciła głowę udając, że podziwia kolumny i mając nadzieję
iż chłopak nie dostrzegł jej ognistego rumieńca.
- I-Inge,
ja... - zaczął Sączysmark jąkając się.
- Inge
nie wiedziała co robić. Co ona wyobrażała sobie przyprowadzając
tutaj Sączysmarka? Co ma mu powiedzieć, żeby nie zabrzmieć
pretensjonalnie i głupio? Spanikowała. Dłonie pociły jej się z
nerwów, w palcach ugniatała fałdkę swojej białej sukienki.
Tylko jedna rzecz przychodziła jej teraz do głowy. Bez namysłu
obróciła się w stronę chłopaka i pociągnęła go ku sobie
całując w usta. Trwało to zaledwie sekundy ale dla niej było to
jak cała wieczność. Kiedy w końcu oderwała się od niego,
wyglądał na lekko oszołomionego.
- Byłeś
dzisiaj niesamowity – wyszeptała zaraz po tym jak dostrzegła
buraczano-czerwony rumieniec na jego twarzy. Ona pewnie wyglądała
teraz podobnie. Zakryła usta dłonią i rzuciła się do ucieczki,
powtarzając w myślach jaką idiotkę z siebie zrobiła.
***
Ogień.
Przejmujący gorąc, dym szczypiący w oczy i drażniący gardło.
Szczerbatek był na skraju wytrzymałości, Czkawka też. Wód Berk
ciął mieczem na oślep, byle zranić przeciwnika, byle jak
najszybciej znaleźć się wśród swoich. Widział jego ukochana
Astrid w dole wbijającą topór w kręgosłup wroga. Krzyk
konającego mężczyzny zmienił się w krwisty bulgot. Upadł na
ziemię przygnieżdżony przez Wichurę, która dodatkowo, dla
pewności, odgryzła mu głowę.
Nigdy
jeszcze nie widział, by płomienie sięgały tak wysoko. Nie słyszał
nigdy potworniejszych ryków zarzynanych się nawzajem smoków,
jeźdźców, żołnierzy. Strach był ogromy, jednak wola przetrwania
i troska o bliskich były teraz ważniejsze. Czkawka był pewien, że
tak wygląda Ragnarok, zmierzch życia. Zaraz bogowie zejdą na
ziemię, zobaczy się z ojcem w Vallhalli... Myślami jednak kurczowo
trzymał się Astrid i życia, myśląc o pięknych dniach spędzonych
z ukochaną i smokami na Berk, o swoich podróżach i odkrywaniu
nowych wysp, o długich spacerach wśród straganów i sklepików na
Południowym targu...
- Astrid!
- ryknął Czkawka, budząc się zalany potem. Dziewczyny nie było
bok niego. Stała przy oknie, wpatrując się w migoczący księżyc.
Drgneła, kiedy usłyszała jego głos.
- Też
miałam koszmary – wyszeptała – wojna, umierający, trupy,
rzeź, nasze dziecko rodzi się martwe, kolumny ludzi i smoków w
kajdanach, sunących bez życia w otchłań, wybuch wulkanu... -
głos uwiązł jej w gardle gdy tak wyliczała a łzy napłynęły
do oczu.
Czkawka
wstał z łóżka i podszedł cicho do swojej żony. Objął ja za
brzuch. Astrid poczuła jego ciepły oddech na swojej szyi, jego
miękkie usta na swoim karku, jego pocałunek – gest pełen
czułości i miłości jaką ją darzył. Przymknęła oczy,
rozkoszując się chwilą.
- Kocham
cię, Astrid – wyszeptał Czkawka – Ciebie, nasze nienarodzone
jeszcze dziecko, nasz lud i nasze smoki. Choć zbliża się wojna,
czuję to w kościach, zrobię wszystko, by te koszmary się nie
ziściły, przysięgam...
- Co
my możemy, Czkawka? - zapytała z rezygnacją w głosie –
Jesteśmy tylko ludźmi...
- Jesteśmy
AŻ ludźmi – uśmiechnął się do niej czule, pocieszając ją
jednocześnie – I mamy smoki. I realny wpływ na nasze życie i
wydarzenia. Wszystko będzie dobrze moja droga, obiecuję.
Stali
tak, przytulając się, jeszcze dłuższą chwilę. Spoglądali w
gwiazdy, szukając w nich odpowiedzi na nurtujące ich pytania,
szukając w nich znaków przyszłości , która ma nadejść. Potem
Astrid pociągnęła męża w stronę łóżka i mocno przytuliła
się do niego, pragnąc, by koszmary już nie wróciły. Oboje byli
zmęczeni, a jutro pierwszy dzień zawodów, które muszą wygrać.
Należało być wypoczętym, rześkim, spokojnym i zdeterminowanym.
Tuż przed zaśnięciem zerknęła tylko w róg pokoju, gdzie stał
oparty o ścianę jej topór. Był tam. Poczuła się dużo
bezpieczniej.